źródło obrazka:
Google grafika Nagminnie zafałszowuję statystyki.
Wcale tego nie chcę - samo wychodzi, n a p r a w d ę.
Bo na przykład: katolik czy niekatolik?
Zastanawiam się ostatnio, co to właściwie znaczy...
Statystyki nie pytają o sens, tylko o etykiety.
Mnie etykiety nie interesują.
Wypełniałam ostatnio jakąś studencką ankietę.
Pojawiło się (standardowe?) pytanie o "stan cywilny".
Wachlarz odpowiedzi był wprost powalający -
singiel, rozwodnik, konkubinat...
(odtwarzam z pamięci)
No cóż, nowe czasy - nowe, coraz bardziej skomplikowane kategorie.
Nie ma zwykłej dychotomii: zajęty - wolny.
Każdy chce wiedzieć d o k ł a d n i e j.
Tylko jaki może to mieć związek z pytaniami o dobroczynność,
które nastąpiły dalej?
Że single są hojniejsze?
Że rozwodnicy mają więcej pieniędzy na charytatywność?
Cóż, etykiety.
Coraz bardziej wyrafinowane, ale nadal etykiety -
grupujące, segregujące, automatycznie odsyłające
do jakichś (krzywdzących!) kategorii.
Ja wiem, że pokusa szybkiej, prostej informacji
jest duża, ale za rzadko myślimy za jaką cenę.
Nawet tak "oczywista" dla wszystkich kwestia jak płeć.
Co decyduje, że zaznaczam opcję kobieta?
Każdy, kto słyszał o gender studies, wie co mam na myśli.
Kwestie ducha, społecznego postrzegania płci i jej wyznaczników.
Społeczeństwo nas programuje do myślenia o sobie,
do poruszania się po dawno wytłoczonych koleinach.
Etykietka. Tag. Metka. Łatka. Szuflada. Stereotyp.
Nazwij jak chcesz, ale zastanów się dwa razy,
nim znów machinalnie oszukasz sam siebie.