sobota, 21 maja 2011

Inwigilacja po nowemu

źródło obrazka: Google grafika

Jak niebezpieczne jest bycie rodzicem w XXI wieku!
Ostatnio pomyślałam sobie, że bardzo bym chciała, aby moje dzieci kochały czytać i były ciekawe świata. To chyba wcale nie jest takie łatwe do osiągnięcia. Zwłaszcza współcześnie. I sam dobry przykład namiętnie czytających rodziców nie wystarczy... ale dziś nie o tym.

Otóż, chwilę po życzeniu sobie, by moje dzieci były zapalonymi czytelnikami, zaczęłam rozważać co by było, gdyby... znalazły w Sieci np. mojego bloga. ;) Uświadomiłam sobie, że przed współczesnymi rodzicami stoi niebezpieczeństwo potężnego Wujka Gugla.
Ja mogłam co najwyżej odnaleźć listy absztyfikantów mojej Mamy owinięte w różowy celofan (sama mi je zresztą pokazała w jakimś dogodnym dla nas obu momencie) czy kieszonkowy kalendarz mojego ojca, w którym odliczał dni do cywila, zbierał adresy i rysunki od kolegów z wojska.

Dziś dzieci mogą rodzica zguglować, ot tak, ze zwykłej ciekawości
i natrafić na różne internetowe śmieci...
Guglowaliście kiedyś samych siebie? Macie coś do ukrycia?
Jest coś, co wolelibyście, aby zniknęło z jakichś bliżej Wam nieznanych serwerów?
Pewnie każdy ma na sumieniu mniejszą lub większą głupotę,
błąd młodości, szczeniacki wybryk.
Kiedyś dzieci mogły się dowiedzieć o takowym co najwyżej od podpitego wujka na imieninach, którego nikt nie zdążył w porę kopnąć w kostkę lub z sekretnych pudełeczek mam.

Każda mama ma takie gdzieś ukryte sekretne pudełeczko -
z listami miłosnymi, zdjęciem pierwszego chłopaka, naszym mlecznym zębem, starymi zaproszeniami na śluby przyjaciół etc.
Owe pudełeczka są skrzętnie skrywane w sekretarzykach,
szafach z bielizną pościelową, w trzewiach tapczanów, na strychach, w pawlaczach... i żadna bezduszna wyszukiwarka, żaden Wujek Gugel ze swoimi tropiącymi logarytmami czy niuchaczami tagów (widzieliście kiedyś tagi w takim maminym pudełku?!) nie ma tam dostępu.

Dopiero dziś uświadomiłam sobie, że Internet może być zabójcą
wszelkich pielęgnowanych z pokolenia na pokolenie, rodzinnych mitów.
Bo przecież można sprawdzić, czy wujek Janek naprawdę pracuje
w kancelarii adwokackiej w L.A., jak zapewnia Babcię w listach.
Bo przecież można sprawdzić, czy małoletni kuzyn Wojtek zjadł najwięcej robaków na świecie, o czym zapewnia podczas każdej zabawy. (Wielka Księga Rekordów Guinnessa musi to przecież notować!) Bo przecież można sprawdzić, czy dziadek naprawdę walczył w tej czy tamtej bitwie i czy na pewno był z nim legendarny na całą rodzinę Staszek Kolasa. Bo przecież...

Swoją drogą, nie przyszłoby mi do głowy, by sprawdzać moich bliskich w Sieci, natomiast dla pokolenia mojego dużo młodszego rodzeństwa czy moich uczniów jest to wręcz naturalne.
Oni reprezentują już inny świat.
Bez mitycznych kolejek z opowieści naszych rodziców, bez MacGyver'a, gumy Turbo i BMX-ów naszego transformacyjnego pokolenia.
Oni nie znają świata bez MTv i Wujka Gugla...

Jakież to smutne. Widzę oczyma duszy, jak mój ojciec opowiada swoją słynną anegdotę o zatrzymanym autobusie (w stanie wojennym), a moje Dziecko w pół słowa biegnie do komputera sprawdzić po pierwsze co to jest ten jakiś tam stan wojenny,
a po drugie czy nieznane nam bliżej serwery notują, czy dziadek faktycznie tam wtedy był i jak to wyglądało...

Zrobię co w mojej mocy, by przynajmniej w mojej rodzinie wszystkie nasze legendy przetrwały, a dzieci nie miały odruchu weryfikowania (inwigilowania!) swoich najbliższych.
Bo przecież nieważne, czy rzeczony autobus zatrzymali w piątek
czy we wtorek. Ważne, że ta historia (i wiele, wiele innych) buduje nasze rodzinne więzi i tożsamość oraz jednoczy nas (zwłaszcza, gdy nie ma prądu i trzeba o czymś gadać).

A co to ten stan wojenny, to opowiem dzieciom bez pomocy Cioci Wikipedii.
Jak będzie trzeba, to czasem wykręcę korki.