poniedziałek, 25 lipca 2011

Lody na śniadanie


źródło obrazka: Google grafika

Dawno mnie tutaj nie było. Najpierw obiecałam sobie, że nie będę blogować, dopóki nie napiszę pracy magisterskiej. (Uczyniłam jeden tylko wyjątek dla wpisu o Zakopower, powodowana silnym nocnym impulsem i przepracowaniem...)
Potem, po całym tym szaleńczym maratonie, miałam tydzień komputerowstrętu. Jak Boga kocham, nie mogłam już na niego patrzeć. Na widok mojego normalnie ukochanego krzesła -
ból kręgosłupa powracał, na widok monitora - przypominały mi się moje piekące oczy, na widok klawiatury - wracało wspomnienie szesnastogodzinnych posiedzeń - neurotycznych, stukniętych,
czasem natchnionych, czasem pełnych pustki.
Później powoli docierało do mnie, że jestem w końcu Panią Magister oraz... bezrobotną.
I wtedy chciałam znów blogować, ale nie mogłam. Rodziło się mnóstwo wpisów, nie powstał żaden... Popadłam w filozoficzną zadumę, melancholijne zawieszenie, depresyjny smutek, małą rozpacz, katatoniczne otępienie.

Ale powracam. Chwilowo tkwię zawieszona w próżni.
Utraciłam już status studenta, a jeszcze nie pozyskałam pracy i na dodatek mieszkam nadal z Rodzicami. Siedzę więc i szukam pracy. To straszne zajęcie...
Po pierwsze - nikt nas nigdy nie nauczył jak to się robi;
po drugie - człowiek zaczyna sam się wartościować w dziwny sposób, towarzyszą mu rozmaite obawy, a z ustawicznych rewizji wychodzi na to, że wszystkie jego wybory edukacyjno-życiowe były złe;
po trzecie - towarzyszy mi poczucie, że humaniści są nie tyle gorsi, co dyskryminowani i nie doceniani.

No więc, żeby załagodzić własne przerażenie, strach, rozpacz, wieczorami siadam i... marzę.
Bo przecież teraz jestem naprawdę dorosła, czyli w pewnym sensie wolna. Mogę robić, co chcę. Napisałam magisterkę, zamknęłam pewien (było, nie było cudowny!) okres w moim życiu, teraz to ja mam głos!

Mam głos i nie mogę nic powiedzieć, bo jestem bezrobotna i mieszkam z Rodzicami. Koło się zamyka. O czym więc marzę? Prozaicznie, jak wielu mi podobnych, o własnym M...
Boże mój! Kto by nie chciał w końcu być u siebie?!
Marzę (ja - feministka!) o myciu własnych okien, flancowaniu balkonowych kwiatków i kupowaniu mebli rozmaitych (także w celach niecnych hehe).

Co to się robi z człowiekiem na starość?
Wróciłam do dzieciństwa - znowu chcę się bawić w dom. W taki, w którym ja rządzę, nikt mi nie mówi, co mam robić i mogę jeść mityczne lody na śniadanie.
Szkoda, że zabawki tak podrożały...

sobota, 4 czerwca 2011

Melancholia po góralsku

źródło obrazka: Google grafika

Jest już dawno po północy. Siedzę sobie i rzeźbię moją magisterkę. Towarzystwa dotrzymuje mi szemrzące w tle ulubione radio. Nagle dolatuje do mnie strzępek frazy: pójdę boso, pójdę boso...
Odrywam wzrok od monitora i zaczynam się intensywnie wpatrywać
w radioodbiornik, wytężając słuch i skupiając się na tekście.
Gdy piosenka dobiega końca, mam w oczach łzy.

Szybko wyszukuję tekst i nagranie w Internecie.
Słucham znowu i nie mogę uwierzyć.
Po pierwsze dziwią mnie komentarze na YouTube, które świadczą
o totalnym niezrozumieniu tekstu. (Czy ci ludzie usłyszeli tylko słowo boso i potraktowali to jak zwykłą popową pioseneczkę?! Litości!)

Po drugie nie mogę uwierzyć, że takie unikaty zdarzają się
na polskiej scenie muzycznej: liryczna piosenka o przemijaniu, zaśpiewana "po góralsku" przez charyzmatycznego
Sebastiana Karpiel-Bułeckę wraz z zespołem.
(Mówiąc "po góralsku" nie mam na myśli wydzierania się
"pod ceprów". To bardzo krzywdzący stereotyp.)
Chodzi mi o charakterystyczny góralski wokal wykorzystany tu
bez popisywania się, przesady i z nutką prawdziwej góralskiej melancholii, tak adekwatnej do tekstu.

Boso to piękna piosenka o przemijaniu. Wyraźna jest w niej typowo góralska filozofia: wołanie Boga, rozstanie z dobrami doczesnymi, słyszalna pokora i pogodzenie się z koleją rzeczy.
Owe przedmioty opisano bardzo poetycko. Podmiot liryczny nie mówi, że umrze. Bezpośrednie określenia dotyczące śmierci pojawiają się
w kontekście jego rzeczy osobistych - to one, nienoszone, odseparowane od człowieka cicho konają w szafie.
Podmiot wie, że nie będzie mógł nic zabrać. Nie żałuje jednak -
z góralskim melancholijnym uśmiechem idzie boso na spotkanie wołającego go Boga.

Banalne? Prymitywne?... Przepiękne!
Nie wiem jak inni, ale ja czasem myślę o śmierci.
I chciałabym, żeby była właśnie taka.
I by tę piosenkę zagrano mi na pogrzebie, abym też pokornie i boso mogła pójść Tam.

Dobrze, że są takie piosenki i że taka filozofia nie umarła.
Szkoda, że tak wiele osób nie umie uważnie słuchać i że boi się czasem choć przez chwilę pomyśleć o sprawach najważniejszych...


Zakopower - Boso


Nieużyty frak
Dziurawy płaszcz
Znoszony but

Zapomniany szal
Zaszył się w kąt
Niemodny już

Każda rzecz
O czymś śni
Odstawiona
Jeszcze chce
Modna być
Zanim cicho skona

I dopiero gdy zawoła Bóg
To pożegnam wszystkie te rzeczy i znów
Pójdę boso
Pójdę boso
Pójdę boso
Pójdę boso

Zagubiony gdzieś
Parasol z nim
Czekam na deszcz

Zegar nie wie jak
Bez moich rąk
Ma życie wieść

W wielki stos
Piętrzą się
Odłożone
Każda chce
Żeby ją
Wziąć na druga stronę

I dopiero gdy zawoła Bóg
To pożegnam wszystkie te rzeczy i znów
Pójdę boso
Pójdę boso
Pójdę boso
Pójdę boso

Zamkną za mną drzwi (pójdę boso)
Nie zabiorę nic (pójdę boso)
Zamkną za mną drzwi (pójdę boso)
Nie zabiorę nic

I dopiero gdy zawoła Bóg
To pożegnam wszystkie te rzeczy i znów
Pójdę boso
Pójdę boso
Pójdę boso
Pójdę boso

sobota, 21 maja 2011

Inwigilacja po nowemu

źródło obrazka: Google grafika

Jak niebezpieczne jest bycie rodzicem w XXI wieku!
Ostatnio pomyślałam sobie, że bardzo bym chciała, aby moje dzieci kochały czytać i były ciekawe świata. To chyba wcale nie jest takie łatwe do osiągnięcia. Zwłaszcza współcześnie. I sam dobry przykład namiętnie czytających rodziców nie wystarczy... ale dziś nie o tym.

Otóż, chwilę po życzeniu sobie, by moje dzieci były zapalonymi czytelnikami, zaczęłam rozważać co by było, gdyby... znalazły w Sieci np. mojego bloga. ;) Uświadomiłam sobie, że przed współczesnymi rodzicami stoi niebezpieczeństwo potężnego Wujka Gugla.
Ja mogłam co najwyżej odnaleźć listy absztyfikantów mojej Mamy owinięte w różowy celofan (sama mi je zresztą pokazała w jakimś dogodnym dla nas obu momencie) czy kieszonkowy kalendarz mojego ojca, w którym odliczał dni do cywila, zbierał adresy i rysunki od kolegów z wojska.

Dziś dzieci mogą rodzica zguglować, ot tak, ze zwykłej ciekawości
i natrafić na różne internetowe śmieci...
Guglowaliście kiedyś samych siebie? Macie coś do ukrycia?
Jest coś, co wolelibyście, aby zniknęło z jakichś bliżej Wam nieznanych serwerów?
Pewnie każdy ma na sumieniu mniejszą lub większą głupotę,
błąd młodości, szczeniacki wybryk.
Kiedyś dzieci mogły się dowiedzieć o takowym co najwyżej od podpitego wujka na imieninach, którego nikt nie zdążył w porę kopnąć w kostkę lub z sekretnych pudełeczek mam.

Każda mama ma takie gdzieś ukryte sekretne pudełeczko -
z listami miłosnymi, zdjęciem pierwszego chłopaka, naszym mlecznym zębem, starymi zaproszeniami na śluby przyjaciół etc.
Owe pudełeczka są skrzętnie skrywane w sekretarzykach,
szafach z bielizną pościelową, w trzewiach tapczanów, na strychach, w pawlaczach... i żadna bezduszna wyszukiwarka, żaden Wujek Gugel ze swoimi tropiącymi logarytmami czy niuchaczami tagów (widzieliście kiedyś tagi w takim maminym pudełku?!) nie ma tam dostępu.

Dopiero dziś uświadomiłam sobie, że Internet może być zabójcą
wszelkich pielęgnowanych z pokolenia na pokolenie, rodzinnych mitów.
Bo przecież można sprawdzić, czy wujek Janek naprawdę pracuje
w kancelarii adwokackiej w L.A., jak zapewnia Babcię w listach.
Bo przecież można sprawdzić, czy małoletni kuzyn Wojtek zjadł najwięcej robaków na świecie, o czym zapewnia podczas każdej zabawy. (Wielka Księga Rekordów Guinnessa musi to przecież notować!) Bo przecież można sprawdzić, czy dziadek naprawdę walczył w tej czy tamtej bitwie i czy na pewno był z nim legendarny na całą rodzinę Staszek Kolasa. Bo przecież...

Swoją drogą, nie przyszłoby mi do głowy, by sprawdzać moich bliskich w Sieci, natomiast dla pokolenia mojego dużo młodszego rodzeństwa czy moich uczniów jest to wręcz naturalne.
Oni reprezentują już inny świat.
Bez mitycznych kolejek z opowieści naszych rodziców, bez MacGyver'a, gumy Turbo i BMX-ów naszego transformacyjnego pokolenia.
Oni nie znają świata bez MTv i Wujka Gugla...

Jakież to smutne. Widzę oczyma duszy, jak mój ojciec opowiada swoją słynną anegdotę o zatrzymanym autobusie (w stanie wojennym), a moje Dziecko w pół słowa biegnie do komputera sprawdzić po pierwsze co to jest ten jakiś tam stan wojenny,
a po drugie czy nieznane nam bliżej serwery notują, czy dziadek faktycznie tam wtedy był i jak to wyglądało...

Zrobię co w mojej mocy, by przynajmniej w mojej rodzinie wszystkie nasze legendy przetrwały, a dzieci nie miały odruchu weryfikowania (inwigilowania!) swoich najbliższych.
Bo przecież nieważne, czy rzeczony autobus zatrzymali w piątek
czy we wtorek. Ważne, że ta historia (i wiele, wiele innych) buduje nasze rodzinne więzi i tożsamość oraz jednoczy nas (zwłaszcza, gdy nie ma prądu i trzeba o czymś gadać).

A co to ten stan wojenny, to opowiem dzieciom bez pomocy Cioci Wikipedii.
Jak będzie trzeba, to czasem wykręcę korki.

sobota, 8 stycznia 2011

Tylko ja

obrazek, przycięty przeze mnie, pochodzi stąd


Baczność!
Czas przestać się oszukiwać! Tak dłużej być nie może!
To godzi w interesy ogółu, społeczeństwa, wisz, rozumisz.
Jesteście już dużą dziewczynką, obywatelko N.!
Spójrzcie w lustro, do cholery, i odpowiedzcie sobie
nie na pytanie kim jestem?, lecz na pytanie jaka jestem?
A jesteś, obywatelko N., nieznośna!
Ty dzieciak jesteś!
Nie myślicie, obywatelko, kolektywnie i rozwojowo!
Egoistka jesteś, tyle Ci powiem!
Tak!

I czego ryczysz? Czego ryczysz, głupia?
Terrorystka się znalazła! Myśli, że tupnie nóżką,
chlipnie raz i drugi i ma nas wszystkich w garści?
Że może być małą zołzą? Małą, przebiegłą jędzą?
Wyście są przebrzydła manipulantka, Nino!
Żadna tam Nataszka, Nataszunia dla nas nie jesteście!
Że co wy tam pod nosem mruczycie?
Że nikt was nie rozumie?
Bo to nie jest, jop wasza mać, w interesie społeczeństwa!
Wy robić macie, a nie rozterki duszy przeżywać!
Wyniki się liczą, wyrobienie normy, a nie wasze burżuazyjne fanaberie!

Tak, obywatelko N.!
Nie patrzcie tak! Okrągłych ze zdziwienia, szklistych od łez oczu
w nas nie wlepiajcie! To nic wam nie pomoże, wisz, rozumisz!
Zapamiętajcie jedno, to może damy wam drugą szansę:
wy się nie liczycie, nie jesteście żaden podmiot,
tylko maszynka do wykonywania poleceń!
Baczność!
Patrz jak do ciebie mówię, mała wywłoko!


Nataszo, Nataszko...
no nie rycz, do cholery!
Pan Oficer nie chciał...
Że co? Że jestem chamem?!
Jak śmiesz?! To my tu z ludzkim obliczem przychodzimy,
a wy nam tak?

Powiem więc inaczy:
Albo wy, N., zapomnicie o sobie, schowacie ten swój,
pożal się Boże, temperamencik, albo zapomnijcie
o karierze jakiej takiej, o towarzyszach broni...
Takie jest nasze stanowisko.
Zrozumiało dziewuszysko?!


A dziewuszysko, zwane Nataszką, może tylko powtórzyć
za Renatą Przemyk:
Ja - byłam głupia, jestem zła.
Ze słabości drwię, bo zamiast niej
Warto kpić, kopać, kląć i wyć,
A proch obracać w pył...